środa, 27 sierpnia 2014

Rozdział 15.

*Laura*
Leżałam w ,,moim pokoju" patrząc w sufit. Zastanawiałam się tylko dlaczego Dove tak szybko tu wróciła? Może jej psychika jest już tak zniszczona że nie potrafi odnaleźć się w rzeczywistości? Wiem tylko tyle że ja na pewno potrafiłabym wrócić do normalności ale bardzo długo zajęłoby mi zapomnienie o tym miejscu.. o gwałcie i wszystkich złych rzeczach które mnie tu spotkały. Zdjęłam z nadgarstka lekko zakrwawiony bandaż i spojrzałam na rany po cięciach które ja sama sobie zadałam. Wyglądały tak okropnie że na sam widok zrobiło mi się miękko w kręgosłupie. Kilka cięć było tak głębokich, że Dove musiała mi je zaszyć. Mój nadgarstek goił się kilka dni. Nawet nie zdążyłam nacieszyć się Rossem.. dlaczego my zawsze kłócimy się w nieodpowiednim momencie? Tęskniłam za nim i nie potrafiłam skupić się na niczym innym. Chodzę rozkojarzona nie wiedząc co się ze mną dzieje.
-Hej-drzwi otworzyły się i ujrzałam w nich moją kochaną Cameron.
-Cześć-powiedziałam nie odrywając dłoni od szwów na nadgarstku.
-Pokażesz rękę?-spytała-Mogłabym już zdjąć ci szwy mniej by cię bolało.
-Tak jasne...-próbowałam wymusić choćby sztuczny uśmiecha ale nawet to mi wychodziło. Dove podeszła do szafki wyciągając z niej opatrunki. Usiadła obok mnie i złapała za rękę.
-Będzie piekło tylko nie krzycz.-Mimowolnie podałam blondynce rękę lecz nie czułam nic a nic..cały czas miałam przed oczami Rossa. Jego piękne głębokie oczy i ten niesamowicie piękny uśmiech...
Zadurzyłam się w Rossie dokładnie w ten sam sposób w jaki się zasypia, najpierw powoli.. a potem nagle i całkowicie*. Kiedy moja kochana babcia Jennifer żyła zawsze powtarzała ,,Ależ kochanie nie chwal dnia przed zachodem słońca, dzień może cię jeszcze zaskoczyć. Pozytywnie lecz możliwe że negatywnie". Jej motto pierwszy raz sprawdziło się w moim życiu. Ross był moim bohaterem.. był chłopakiem który wywrócił moje życie do góry nogami i sprawił że uwierzyłam w siebie. Moje serce bije dla niego inaczej niż dla kogoś innego ale wciąż nie jestem pewna czy go kocham.. może to głupie zauroczenie. Myślę tak, bo nie mogę pogodzić się z tym jak mnie potraktował. Widzę że bardzo się boi Shane'a i reszty bandy ale warto jest zaryzykować... nie wiem kiedy się pogodzimy..naprawdę nie mam bladego pojęcia...
-Nie martw się Lau-szturchnęła mnie Dove.
-C..co ?-spytałam-Wybacz nic nie słyszałam.
-Ross cię kocha...to widać.
-Skąd wiesz o czym myślałam hę?-uniosłam brew do góry z niedowierzaniem.
-Cóż nie wiedziałam.. ale teraz już wiem-uśmiechnęła się-Mam cię- dotknęła opuszkiem palca mojego nosa. Wywołała tym szczery uśmiech na mojej twarzy.
-A co z tobą?-spytałam przyglądając jej się.
-Shane wrócił pijany i .. nie dał małej inhalatora..
-Demi ma astmę?-spytałam.
-Poważną ..od dymu papierosowego-westchnęła-Mówiłam Shane'owi żeby przy niej nie jarał ale on dalej robił swoje..omal się wczoraj nie udusiła.
-Przykro mi-,,Przykro mi" nie wiedziałam co innego mogę jej powiedzieć więc rzuciłam tylko to. Widać że moja przyjaciółka była zła na tego idiotę. Jak można być aż tak nieodpowiedzialnym? Po mojej głowie plątało się setki myśli.. martwi mnie to że on za bardzo przywiąże się do córki Dove.. i wyjdzie tak że Ross ją pokocha i będą szczęśliwą rodziną..a ja będę cierpieć do końca życia. Muszę pogodzić się z tym że jeśli nie powiem mojemu przyjacielowi że lubię go ..bardziej niż kumpla to jakaś laska mi go zabierze. Kiedy blondynka opuściła ,,mój pokój" mogłam na spokojnie wszystko sobie poukładać. Chciałam obiecać sobie że powiem mu to jak tylko stąd uciekniemy ale jakoś nie wierzyłam samej sobie. Drzwi mojego pokoju otworzyły się i znów stanęłam oko w oko z moim realnym koszmarem Lukiem. Nie odezwałam się do niego nawet słowem . Chłopak usiadł obok mnie i zmierzył mnie wzrokiem.
-Wyglądasz jeszcze bardziej seksownie niż za pierwszym razem-moje serce zaczęło bić szybciej.. bałam się że on zrobi mi krzywdę.
-Czego chcesz?-spytałam drżącym głosem.
-Ciebie skarbie-dotknął mojego uda.. mmyślałam że zemdleję.Gwałt.- Jest to jedna z najgorszych rzeczy, jakie mogą się przytrafić kobiecie. Jest to upokorzenie i zadanie poważnego ciosu w psychikę. Odebranie radości z życia i przyjemności z kontaktów seksualnych. Obrażenia fizyczne mogą być tragiczne w skutkach np. uszkodzenie macicy i brak możliwości posiadania potomstwa, uszkodzenia narządów płciowych i czasami zarażenie chorobami wenerycznymi. Osoba zgwałcona zamyka się w sobie, nie ufa nikomu, boi się wychodzić z domu, ubiera się inaczej, bo ma nadzieję, że to ją uchroni przed następnym razem. Statystyki wskazują, że ubiór nie ma znaczenia. Zresztą, nawet gdyby kobieta chodziła nago po ulicach, to nie jest winna gwałtu. KOBIETA NIGDY NIE JEST WINNA GWAŁTU NA JEJ OSOBIE! Często się słyszy tłumaczenia sprawców, że byli prowokowani ( „bo ta suka mnie prowokowała”), że byli zachęcani. Tylko co w sytuacji, gdy maltretował kobietę - czy do tego też go sprowokowała? Często słyszy się teksty typu „ubierała się jak dziwka to teraz ma... ” albo że była naiwna. Ostro mnie to wkurza!. Hemmings postanowił wykonać silniejszy krok i złapał mnie za włosy.
-Myślisz że jak wtedy cię nie przeleciałem to teraz tego nie zrobię?-spytał.-Mylisz się dziwko.-Gwałtownie wstałam i zaczęłam uciekać lecz ten złapał mnie w tali i rzucił na łóżko. Zaczęłam krzyczeć i błagać o pomoc szarpiąc się coraz mocniej.
-Dobrze wiesz że im więcej będziesz się rzucać tym lepiej dla ciebie!-krzyknął uderzając mnie w policzek. Próbowałam wyrwać mu się lecz na darmo... zrozumiałam że chyba znów ..zrobi mi coś okropnego. Widziałam że jego penis stoi już na baczność bo odznaczał się w spodniach chłopaka. Czułam się zupełnie bez silna... . Luke już zabierał się za rozbieranie mnie, kiedy nagle drzwi pokoju otworzyły się z takim hukiem że aż drgnęłam.
-Hemmings!!!!!-rozpoznałam rozwścieczony głos Shane'a który wpadł do pokoju niczym petarda. Zrzucił go ze mnie okładając go pięściami.
-Przestań zabijesz go!-krzyknęłam. Ten przestał i spojrzał na mnie w jego oczach zobaczyłam ..łzy! To niemożliwe SHANE I ŁZY!!!!!!!? Myślałam że śnie.
-Ty skurwysynie nie wymieniłeś mojej córce wkładu w inhalatorze?!!-rozdarł się trzymając go- Nie wymieniłeś pierdolonego wkładu?!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
-Oh daj spokój to była nieplanowana wpadka-blondynowi ledwo udało się to wypowiedzieć bo Harper trzymał go bardzo mocno.
-To moja córka!-znów go uderzył. Nie wierzyłam własnym oczom. Pobił własnego kumpla! Zauważyłam że Luke pomału traci świadomość więc chciałam podejść i zatrzymać płaczącego Shane'a lecz oberwałam od niego łokciem w głowę. Obraz zaczął się rozmazywać i zakręciło mi się w głowie.... odebrało mi zmysły ..znowu. Widziałam Anioła..anioła ciemności.Stał na wzgórzu. Wyglądał dziwnie na tle fioletowego nieba. Gwiazdy migotały, księżyc palił. Bezlitosny. Zwęglona trawa, zimne powietrze, głucha cisza. Uniósł dłoń i przejechał palcami po zaciśniętej szczęce. Zmarszczone czoło dodawało mu lat, ciemne oczy tajemniczości. Znałam go. Czasami zachowywał się śmiesznie, wręcz irracjonalnie, ale wiedziałam, że miał powód. Traktował ich jak zwierzęta. Wiem, że zasłużyli, ale ciągle się boję. Mówił, że z nim będzie bezpiecznie. Mówił, że pokaże mi świat jakiego nie można sobie nawet wyobrazić. Nie pytałam o jaki świat mu chodzi. Zapomniałam.Każdy popełnia błędy. Każdy ma prawo je naprawić. Nie każdy ma na to czas. Posmakowałam wolności, wspięłam się na szczyt. Kierowałam się niewiedzą i bólem. A bolało jak cholera. Im bliżej światła tym lepiej, mówią. A co jeśli światło nie istnieje? Co jeśli jest tylko ciemność? I cisza. Ta przerażająca, obrzydliwa cisza. Rozrywa na strzępy, zostawia ślady. Wyrywa duszę, a ciało pali na stosie. I wtedy przychodzi śmierć. Śmierć już przyszła. Dawno temu nas odwiedziła. Powiedziała, że trawa będzie zwęglona, a ludzie będą traktowani jak zwierzęta. Uwierzyłam, więc mnie oszczędził. A on nie oszczędza nikogo. Nawet tych co wierzą.
Poprawił czarny krawat i zamknął oczy. Ziemia płonęła. Nie czuł się winny, otworzył ją bo musiał. Otworzył puszkę pandory. Dobro zderzyło się ze złem. Dobro poległo. I oto nadszedł Koniec Świata. Ostrzegali. Mówili, że przyjdzie. Uwierzyłam. Nie wiem, czy tym razem mnie oszczędzi. Nie jestem już potrzebna. Czekałam, teraz mogę odejść.Ostatni raz na niego spojrzałam. Patrzył mi prosto w oczy. Ziemia płonęła dookoła. Piękne miejsce aby umrzeć. Wiązki światła przebijały się przez czarne podłoże. Gwiazdy były coraz niżej, za chwilę dotkną jego szorstkiej skóry. Wyszeptał ostatnie słowa i poddał się niemożliwemu.***
-Laura ocknij się-zaczęłam wracać do normalności. Słyszałam Dove.
-Ja ...boże przepraszam ja nie chciałem-słyszałam Shane'a. Otworzyłam oczy. Wciąż kręciło mi się w głowie. Poczułam zimno ..Harper siedział obok mnie przykładając mi lód do czoła.
-Co..co się stało?-spytałam.
-Straciłaś przytomność przez tego idiotę-uderzyła bruneta w głowę.
-Bardzo cię przepraszam Laura nie chciałem-czy on mnie przeprasza? Co się stało?
-Okay nic mi nie jest.-uśmiechnęłam się do niego.
*Ross*
Zdawałoby się że małe dzieci są spokojne słodkie itp. Ale wierzcie mi że w rzeczywistości dają w kość. Lubiłem małą Demi ale czasami miałem jej po dziurki.
-Ale Ross zagraj coś jeszcze-Kiedy odłożyłem gitarę,mała skakała na moich kolanach  prosząc o kolejną piosenkę która totalnie by mnie wyczerpała. Do tego nie po koiły mnie krzyki dobiegające z pokoju Laury.. co oni znów jej zrobili?
-Demi może lepiej się połóż co?-mała bardzo głośno się śmiała i w pewnym momencie zaczęła się dusić. Wpadłem w panikę i zupełnie nie wiedziałem co mam zrobić!. Zauważyłem leżący na parapecie inhalator, szybko tam podbiegłem złapałem go i podałem małej. Ta natychmiast zaczęła się zaciągać i zrobiło jej się lepiej. Okropnie mnie wystraszyła.!
-Mamusia mówi że mam dujastmnę-powiedziała.
-Chodzi ci o astmę?-spytałem uśmiechając się.
-No psecies mówię-spojrzała na mnie ze zdziwieniem. Po tym incydencie postanowiłem położyć małą spać. Poszliśmy więc do pokoju małej. Położyłem ją i włączyłem Disney Junior. Myszka Mickey chyba już na zawsze wryje mi się w pamięć..dosłownie. Demetria Cameron/Harper (nie mam pojęcia jak ma na nazwisko) jest naprawdę niezwykłym dzieckiem. Nigdy nie widziałem trzyletniej dziewczynki która potrafiłaby sama zrobić sobie jeść i ubrać się. Do tego okazało się że mała ma talent do fortepianu bo dość szybko łapała kilka akordów które jej pokazywałem. Shane jest jej ojcem więc nie powinien jej tu trzymać mała zasługuje na normalne życie, jak każde dziecko. Zasługuję na to by chodzić na place zabaw, by bawić się z innymi dzieciakami w piaskownicy. Po prostu by się kształcić!. Nie rozumiem go.. czy on naprawdę nic nie czuję do tego małego aniołka?. Byłem bardzo zmęczony ale martwiłem się o małą więc nawet nie myślałem o tym by zasnąć. Demi leżała na łóżku oglądając kolejne przygody fioletowego smoka Barney'a.
-A ty lubisz barney'a?-spytała.
-Nie wiem dopiero ty mi go pokazałaś-uśmiechnąłem się.
-Ja go bardzo lubię-uśmiechnęła się-Prosiłam tatusia żeby zabrał mnie do Disney Landu ..ale nie zgodził się-mała wyraźnie posmutniała objąłem ją ramieniem i przytuliłem do torsu.-Jesteś jak kubuś puchatek-rozbawiła mnie tym.
-Serio?-spytałem.
-Tak-uśmiechnęła się-Twoja dziewczyna będzie mieć szczęście-przytuliła się mocniej. Była niezwykła dosłownie. Zaczęła mocno kaszleć czym znów mnie przestraszyła.-Nie mogę oddychać!-krzyknęła próbując zaczerpnąć powietrza. Inhalator jej nie pomógł wziąłem ją na ręce i wyleciałem z pokoju wołając Shane'a na cały głos. Kiedy otworzył drzwi swojego gabinetu i zobaczył że trzymam duszącą się małą na rękach... jedyne jego zdanie to "Ja pierdole niech to szlak!". Wyrwał mi ją z rąk i wyleciał na zewnątrz kod zabezpieczający drzwi mu to utrudniał bo wciąż wyskakiwał błąd. Jednak udało się wyjść i po chwili usłyszałem tylko dźwięk silnika samochodowego i pisk opon. Kiedy wróciłem do pokoju byłem zupełnie roztrzęsiony. Położyłem się na łóżku i doszedłem do wniosku że na pewno Shane zabrał małą do szpitala.. musiała dostać ataku. Bałem się że tego nie przeżyję. Skoro... nie było go w tym budynku.. postanowiłem skorzystać z okazji i pójść do Laury. Chciałem z nią porozmawiać nie wiem przeprosić ją czy coś..wiedziałem że tak szybko mi nie wybaczy ale chciałem przynajmniej spróbować bo bardzo mi na niej zależało. Idąc do niej usłyszałem Ansela który ..rozmawiał z Carrie byłem pewny że to ona!
-Nie bój się będzie dobrze zobaczysz-pocieszał ją.
-Ja mam tego dosyć Ansel rozumiesz wyciągnij mnie stąd-uchyliłem lekko drzwi i zobaczyłem że on najzwyczajniej w świecie ją tuli. Nie był to przyjacielski uścisk.. coś musiało być na rzeczy... Nie pewnie wszedłem do środka. Nawet mnie nie zauważyli.
-Hej-powiedziałem opierając się o ścianę.
-Cześć-brunet widocznie poczerwieniał a Car tylko spuściła wzrok.
-Macie mi może coś do powiedzenia?-spytałem krzyżując ręce na brzuchu.
-Okay..-westchnął chłopak-Jesteśmy parą..tak o.. chce zobaczyć co z tego wyjdzie nikt nie może się o tym dowiedzieć okay?
-Okay.-powiedziałem i wyszedłem. Udałem się do pokoju Laury w którym zastałem również Dove. Laura od razu odwróciła wzrok jakbym był jej zupełnie obojętny.. dosłownie miała mnie gdzieś.
-Hej Lau..możemy pogadać.
-Um..-podniosła jedną brew do góry.-No nie wiem czy sobie zasłużyłeś..
-Proszę-kiedy spojrzałem na Dove momentalnie przypomniała mi się Demi-Twoja córka jest w szpitalu.
-Co?!-krzyknęła.
-Miała at..-nie zdążyłem dokończyć bo ona już wyleciała z pokoju niczym petarda. Zostałem sam na sam z Laurą więc miałem okazję porozmawiać z nią na spokojnie i bez stresu że Shane zaraz tu wpadnie i nas pozabija. Stałem oparty o drzwi.
-Przepraszam cię..-zacząłem.
-Nie uważasz że na to już trochę za późno?-spytała.
-Wybacz .. wiesz że ..boje się bardzo jestem tchórzem miałem we wszystkim cię wspierać wiem że ..-uciąłem w połowie zdania nie wiedziałem jak się wytłumaczyć.
*Laura*
Ucieszyłam się kiedy go zobaczyłam bo to znaczy że jednak trochę mu na mnie zależy. Ale co on myślał? Pojawił się i myśli że wszystko będzie okay?
-Ross jedno przepraszam nie sprawi że znów w pełni ci zaufam-powiedziałam.
-Wiem..ale-powiedział- Odkąd cię poznałem moje życie się zmieniło. Zacząłem inaczej patrzeć na świat dokładnie jak ty...-przerwał- Nie chciałem byś kiedykolwiek we mnie zwątpiła.
-Dobrze wiesz że jesteś dla mnie tak samo waży.-powiedziałam-Nigdy nie byłam z nikim tak związana rozumiesz? Zawiodłeś mnie.
-Wybacz mi-powiedział. Znałam go na tyle dobrze że wyraźnie widziałam jak bardzo tego żałuje. Znowu wziął mnie na te swoje szczenięce oczka. Nie byłam w stanie być na niego zła bo potrzebowałam go jak nikogo innego. Podeszłam do chłopaka i mocno go przytuliłam.
-Przepraszam-powiedział i pocałował mnie.
-Wiem..zapomnij o tym okay?
-Okay-uśmiechnął się. Chwile jeszcze trwaliśmy w uścisku. Potrzebowałam takiego Rossa od dawna. Nie chciałam żeby zostawił mnie samą. Ręka bolała i było mi niedobrze. Widziałam po nim że boi się ze mną zostać ale z pewnością nie chciał mnie zawieść więc został. Poczułam się jak dawniej... jak wtedy kiedy byliśmy wolni i nie znaliśmy tego potwornego miejsca. Dziś po raz pierwszy zobaczyłam w Harperze człowieka... Nie narkomana z fajką w ustach i spluwą za paskiem lecz prawdziwego człowieka. Powiedział że jakoś wynagrodzi mi moje dzisiejsze omdlenie więc postanowiłam że zabronię mu tknąć Rossa.
-Dove przyniosła mi wczoraj książke-uśmiechnęłam się. Blondyn wziął ją do ręki.
-,,Zostań jeśli kochasz?".
-No! Klasa..-uśmiechnęłam się.
-Słyszałem krzyki dobiegające z twojego pokoju-powiedział.-Co się stało?
-Luke-powiedziałam krótko-To się stało-Nie chciałam nikomu o tym powiedzieć więc zanim Ross mnie do tego namówił minęła dobra godzina.-Gdyby nie Shane to nie wiem..
-On cię uratował od gwałtu?
-Pobił Luke'a niemal do nieprzytomności-powiedziałam-Kiedy się ocknęłam przykładał mi lód do czoła.
-Wow-powiedział tylko.-Co mu się stało?
-Nie wiem..-zastanowiłam się-Chyba się zmienia..tak myślę. Drzwi ,,mojego pokoju" otworzyły się i zobaczyłam w nich zapłakanego Shane'a z małą pluszową owieczką w dłoni. Ściskał ją..dosyć mocno.
-Ja ja ..wybacz już idę do siebie nie bij mnie proszę-powiedział Ross podnosząc się.
-Uratowałeś jej życie.-powiedział płacząc.
-Komu?-spytałam.
-Naszej córce-powiedziała Dove która stanęła za chłopakiem.-Demi miała atak astmy gdyby nie szybka i rozsądna reakcja Rossa mała by nie przeżyła..i ..
-Ja powiem-przerwał jej Shane siadając obok mnie na łóżku.-Jestem złym człowiekiem.. wiem.. pójdę do więzienia za to co wam zrobiłem ale mam to gdzieś ...teraz wiem że trzymając was tutaj nie odzyskam kasy od Olivera.
-Co ty ch..
-Jesteście wolni-powiedział-Możecie wydać mnie policji.
-Tak jasne-powiedziałam-Wyjdziemy stąd i ktoś nas zastrzeli.
-Nie ufam ci-powiedział Ross.
-On mówi prawdę-powiedziała Dove. Nie wierzyłam w to ..on nas tak po prostu wypuścił. To niemożliwe. Ale to była prawda. Shane kazał nam wyjść z budynku i wsiąść do jego auta. Wciąż myślałam że jest to pułapka ale okay... warto spróbować. Razem z Rossem szliśmy na końcu. Naprawdę ciężko było stąd wyjść ten budynek był jak labirynt. Setki drzwi z których nie dało się wyjść i okna w co czwartym pokoju. Nie które pomieszczenia były weselsze więc to na pewno ich pokoje. Wreszcie udało nam się wyjść z budynku. W oknie zobaczyłam Luke'a który mnie wołał. Byliśmy na zewnątrz więc postanowiłam się odwrócić. Trzymał w dłoni pistolet i wystrzelił z niego. Ross popchnął mnie na ziemię i kiedy upadł zobaczyłam jego krwawiącą nogę i ogromny krzyk.. Kula trafiła go w nogę i odbita od szyby samochodu trafiła luke'a prosto w czoło...
***************************************
Wybaczcie że rozdział taki byle jaki ale nie miałam siły go pisać.
Wróciłam niedawno od dentysty i znieczulenie na kanałowe chyba wciąż działa bo łep mi pęka.
Do tego mamusia robi mi swoje awantury mam już tego po dziurki -,-
Wybaczcie że jest chujowy :)
Dziękuje za opinie od Wiernej czytelniczki ♥ i Słodkiej czekoladki ♥ do rozdziału 14
Dziękuje wam wszystkim!
Naprawdę cenie sobie czytelników którzy dają mi duże komentarze.
Następny rozdział... nie mam pojęcia ale spodziewajcie się go w piątek (następny)
Wiecie koniec wakacji zaczynamy szkołę do tego mam zajęty czas .
Użyłam tutaj cytatu z ,,Gwiazd naszych wina" oraz tego fragmentu z aniołem od koleżanki Silence ;)
Do Piąteczku ;3
 





piątek, 22 sierpnia 2014

Rozdział 14.

*Laura*
Pamiętacie, kiedy byliście małymi dziećmi i wierzyliście w bajki, marzyliście o tym, jakie będzie wasze życie???.Biała sukienka, książę z bajki, który zaniesie was do zamku na wzgórzu? Leżeliście w nocy w łóżku, zamykaliście oczy i całkowicie niezaprzeczalnie, w to wierzyliście. Święty mikołaj, Zębowa Wróżka, książe z bajki-byli na wyciągnięcie ręki. Ostatecznie dorastacie. Pewnego dnia otwieracie oczy...a bajki znikają. Większość ludzi zamienia je na osoby którym mogą ufać,ale rzecz w tym, że trudno całkowicie zrezygnować z bajek. Prawie każdy nadal chowa w sobie iskierkę nadzieji, że pewnego dnia otworzy oczy i to wszystko stanie się prawdą. Wiara to zabawna rzecz. Pojawia się tak naprawdę wtedy kiedy tego, nie oczekujesz...To tak jakbyś pewnego dnia odkrył że baśn, nie jest baśnią lecz historią opartą na istotnych faktach. Teraz nie ważne dla mnie jest "długo i szczęśliwie" lecz "szczęśliwie". Raz na jakiś czas człowiek potrafi zaskoczyć, raz na jakiś czas potrafi zmienić twoje dotychczasowe życie...i tak właśnie wpłynął na mnie Ross Shor Lynch***. Teraz jednak nie wiedziałam czy mogę liczyć na jego wsparcie.. zaczęłam rozumieć że stchórzył, a moje uczucie do niego powoli wygasało. To wszystko przez to, jak mnie potraktował. Dove również nie zareagowała dobrze na mój plan, ale moim zdaniem była to jedna rzecz dzięki której mogliśmy stąd uciec. Wszyscy którzy widzieli ,,Skazani na Shawshank" pewnie znają historię Andy'ego Duffrane'a który został niesłusznie oskarżony o zabójstwo żony. Chciałam uciec tak jak on ale nikt nie chciał mi pomóc. Byłam zła na Rossa akurat wtedy kiedy Shane pozwolił nam razem ,,pomieszkać". Brunet zabrał blondyna z mojego pokoju zaledwie po trzech dniach.
Dni mijały, nie robiłam niczego po za siedzeniem w ,,moim pokoju" .Czasami wpadał do mnie..do nas Ansel, ale był ostatnio bardzo zabiegany bo brat nadawał mu coraz więcej obowiązków, raz wpadła tutaj Dove, słodząc tą głupia gadką która czasem poprawiała mi humor, a czasem doprowadzała do białej gorączki. Wiedziałam, że to wszystko było kłamstwem, była dla mnie miła i cały czas się uśmiechała. Ale ja wiedziałam, że to blef tylko jeszcze nie wiedziałam tylko po co ta szopka. Codziennie przychodził do nas Luke by przynosić nam jedzenie, nigdy nie zamieniłam z nim słowa, nie mogłam zapomnieć jak obrzydził mi mój pierwszy seks.Od tygodnia nie widziałam Dove, Elgort tłumaczył, że ona teraz przebywa w domu szefcia, ponieważ jego córka się za nią stęskniła i chłopak kazał jej się tam przenieść, bo jest tam wygodniej. Byłam załamana tym faktem ponieważ tak naprawdę nie miałam tu nikogo z kim mogłabym normalnie porozmawiać (prócz Rossa), a Ansel miał dla mnie 15 minut w ciągu dwóch dni. Luke'a widziałam raz dziennie i szczerze jest mi z tym bardzo dobrze. Myślałam też dużo o Carrie, płakałam czasami ale próbowałam być silna, dla niej. Nie słyszałam nigdy więcej jej głosu w mojej głowie. Moje przemyślenia zostały przerwane otwieranymi się drzwiami, odwróciłam się i ujrzałam Luke'a cóż nie był osobą której się spodziewałam.
-Harper chce cię widzieć-mruknął chłodnym i oziębłym głosem i wyszedł. Szybko zostawiłam Rossa i wyszłam bojąc się jakie konsekwencje poniosłabym za nieposłuszeństwo.Pobicie? A może kolejny gwałt?Po chwili znalazłam się w dobrze już znanym mi pomieszczeniu.
-Przyprowadziłem ją-mruknął blondyn.
-Widzę możesz iść- Chłopak spuścił głowę i zatrzymał się przy mnie mówiąc "Coś ci powiem..nie umiałabyś dobrze zrobić loda". Wyszedł wywołując u mnie uczucie obrzydzenia.
-So.. jak ci się mieszkało z Lynchem?..-spytał-Coś nie było was łychać..
-Um..ja.. ja -jęknęłam.
-Możesz już odejść panno Marano-zaśmiał się pod nosem. Jak najszybciej opuściłam jego gabinet, szłam wzdłuż korytarza do siebie, usłyszałam ciche szlochanie z za drzwi obok mnie. Chwyciłam za klamkę i wahając się nacisnęłam na nią. Moim oczom ukazał się pokój, urządzony na czarno, zasłony były zaciągnięte, na ścianach wisiały loga zespołów rockowych. 
-Zostaw mnie!-siedząca przy ścianie dziewczyna rzuciła we mnie szklanką, która rozbiła się na mojej piersi zostawiając na niej niewielkie rozcięcie. Musiałam przetrzeć koszulą krwawiącą ranę bo zaczynała szczypać.- Wyjdź stąd!-rzuciła znowu-Co ty tu kurwa robisz?!-Głos dziewczyny wydawał mi się znajomy z każdym słowem byłam bliżej odkrycia jej tożsamości.
-Ja..ten ..tego-zacinałam się-Usłyszałam cię i postanowiłam wejść-Niepewnym krokiem podeszłam do dziewczyny trzymającej się za nadgarstek.-Co się stało?-zamierzałam jej pomóc, bo po prostu taka już jestem.
-A co cię to obchodzi?-prychnęła. Znałam ten głos.. lecz był mi dawno niesłyszany więc nie potrafiłam go rozpoznać. Był zachrypnięty i przerywał go pojedynczy szloch wydobywający się z ust dziewczyny.
-Chcę ci pomóc-dotknęłam jej ramienia-Spójrz na mnie...-nie zareagowała jedyne co zrobiła to odepchnęła mnie zakryła twarz kapturem.- Ja też nie mam tu nikogo komu mogłabym w pełni zaufać, ja mogę ufać tobie a ty mnie.-zachęciłam ją. Dziewczyna odetchnęła głęboko, pokurczyła nogi i otarła łzy po czym spojrzała na mnie.
-Boże...-westchnęła.
-Carrie?-spytałam z niedowierzaniem bo jej twarz była zakrwawiona.
-Lau..-wybuchłyśmy płaczem przytulając się do siebie. Nie mogłam uwierzyć że ją znalazłam pierwszy raz od wielu dni.. a może nawet od tygodni? Nie wiem ile czasu jestem tu przetrzymywana.
-Co oni ci zrobili?-spytałam patrząc na nią.
-Lepsze to niż gwałt..-z jej oczu znów pociekły gorzkie łzy.
-Dlaczego ty płakałaś?-spytałam-Wiem że jest tutaj okropnie ale mnie też nie jest lekko..Luke mnie zgwałcił.. pobili Rossa a do tego nie mam pojęcia co z Anselem wiesz tym miły.-westchnęłam-A Dove jest u Shane'a na chacie.
-Cóż nienawidzę tego że oni wszyscy mają mnie za dziwkę-mruknęła-Mam tego dosyć chce stąd uciec ale zupełnie nie wiem jak..gdyby się dowiedzieli że chcę uciec zabili by mnie.-słuchałam jej każdego słowa wiedziałam jak się czuję. Chciałam żeby wyrzuciła z siebie wszystko co jej zalegało na duszy.-Nie zgodziłam się na ten układ. Wolę być poniewierana niż zgodzić się na układ z tym psycholem..chcę umrzeć.
-Co ty mówisz uciekniemy stąd zobaczysz-przytuliłam ją.
-Dlaczego my ?-spytała.
-Nie wiem Car.. .-westchnęłam.-Przykro mi, że tak jest, ale oni wszyscy to typ ludzi którym nie wolno ufać -powiedziałam-Mnie też skrzywdzili ale jedyne co trzeba zrobić to być silnym i pewnego dnia pokazać że to ty jesteś tu lepsza -położyłam dłoń na jej ramieniu.
-Chyba masz racje..- uśmiecha się lekko- Usłyszałam że ktoś przeszedł obok pokoju i zatrzymał się. Serce podskoczyło mi do gardła. Po chwili ten ktoś otworzył drzwi. Odebrało mi zmysły myślałam że zemdleję.
-Laura?-była to Dove.-Co ty tu robisz?-spytała zdziwiona-Uciekaj do siebie biegusiem!
-Ale..
-Nie chcę żeby coś wam się stało do siebie Laura!-krzyknęła.Posłuchałam blondynki. Ucałowałam Carrie w policzek i wyszłam.-Zaopatrzę jej rany i zaraz do ciebie przyjdę Laura-powiedziała.
*Ross*

Siedziałem w "swoim" pokoju oglądając ranę na torsie, który swoją drogą i tak wyglądała strasznie, Demi zasnęła niedawno zmęczona popołudniowym ,,wściekaniem się" więc miałem czas dla siebie, choć tak naprawdę nie był to czas dla mnie bo nie mogłem zrobić nic w kierunku tego by był on dobry. Shane wyszedł rano mówiąc dziewczynce, że wróci dziś wcześniej, nie miałem pojęcia co miało to znaczyć ponieważ była godzina siedemnasta i nadal go nie było, ale lubił on wracać w nocy więc dla niego może to wcześniej nie miało takiego znaczenia jak dla mnie. Minęło trochę czasu odkąd tu jestem i odkąd widziałem Laurę czy Dove, na razie byłem spokojny ponieważ wiedziałem, że nic im nie grozi a gang Yardies nie zrobi im krzywdy. Przez ten czas złapałem bardzo dobry kontakt z Demi niepokoiło mnie jedynie to że od jakiegoś czasu dziewczynka mówi do mnie "tato" co było dla mnie niezrozumiałe, jednak nie pytałem jej o to bo przecież to jeszcze dziecko. Co do tatusia...W Harperze nic się nie zmieniło nadal mnie nienawidził a ja nie żywiłem do niego jakichkolwiek uczuć, byliśmy dla siebie "mili" jedynie przy jego córce, co nie było zbyt częste ponieważ jego ciągle nie ma. Dostałem pozwolenie na opuszczanie pokoju razem z małą by zabierać ją w spokojniejsze miejsca, chłopak wiedział, że nie ucieknę, bo po co miałabym to robić, jeśli wiem że i tak mnie znajdą. Muszę przyznać, że pokochałem małą Demi i ona jedyna nadaje mojemu życiu jaki kolwiek sens. Martwię się tylko o Laurę która nadal jest na mnie zła... boje się że ją stracę.Dzisiejszy dzień był bardzo męczący, czterolatka obudziła się jak Shane wychodził, więc to było koło czwartej nad ranem i od tej pory nie spałem, byłem zmuszony do oglądania bajek Disney'a do 8 rano, po śniadaniu mała uznała, że ma ochotę poćwiczyć, więc pokazała mi siłownie ,,tatusia" która znajdowała się w piwnicy.Pokazała mi jak tata nauczył ją robić brzuszki i nożyce i to w jej wykonaniu było cholernie słodkie. Mała kazała mi wykonywać ćwiczenia na tych wszystkich maszynach a później razem biegaliśmy na bieżni a blondynka opowiedziała mi jak kiedyś wujek Ansel zjechał z niej uderzając się w twarz, śmiała się przy tym gestykulując, co wyglądało komicznie i musiałem ją trzymać by sama nie zjechała z bieżni.  Pokazała mi też pokój w którym jak uznała jej tata nie przebywał zbyt często ale lubiła z nim tu przychodzić. Był to pokój w którym stały instrumenty, gitara, fortepian, perkusja i gitary elektryczne. Byłem mile zaskoczony ponieważ nigdy nawet przez myśl by mi nie przeszło, że Shane miałby grać na czymkolwiek. Wstałem z łóżka i zmęczonym krokiem podszedłem do szafy, wyjąłem z niej ubrania i wszedłem do łazienki. Zdjąłem z siebie ubrania wrzucając je do kosza na pranie , wziąłem szybki prysznic i owinąłem się ręcznikiem, umyłem zęby i rozczesałem włosy, powiesiłem ręcznik na grzejniku i założyłem bieliznę i ubrania.Wiedziałem że mogę tego pożałować....Wyszedłem z pokoju i podążyłem na dół do pokoju z instrumentami, to była jedyna chwila w której mogłem poczuć się jak dawniej, kiedy z zespołem siadaliśmy w pokoju na łóżku, grałem na gitarze i śpiewaliśmy piosenki różnych zespołów i nasze własne. Położyłem się na jednej z kanap i wziąłem do rąk akustyczną gitarę zacząłem grać pierwsze nuty jednej z ulubionych piosenek.
 
Every morning after
I'm the same disaster
Everytime it's "Groundhog day".
Tell me, have you moved on?
Am I just a sad song
playin' every night and day?
 
Z każdą linijką śpiewałem coraz pewniej a głos przestał się trząść, palce same poruszały na strunach ulubionego instrumentu. Kochałem tą chwilę.
 
Say, can
you read between the lines I'm singin'?
Threw away the only chance I had with you.
Maybe
you'll always be the one I'm missing,
All I've got left are the words that you said...:
'Stay with me tonight,
I want you to stay with me tonight.'

Uśmiechałem się śpiewając, czułem się szczęśliwy robiąc to, czułem się jak dawniej. Zacząłem ostatnie wersy piosenki kiedy poczułem czyjąś obecność, podniosłem się i już chciałam przepraszać Demi za to że ją obudziłem, ale jakież było moje zdziwienie gdy zamiast niej ujrzałem opierającego się o ścianę Ansela, z jego twarzy nie dało się nic odczytać. Szybko wstałem i odłożyłam gitarę.
-Ja..ja przepraszam, Demi pokazała mi ten pokój i pomyślałem...-zacząłem się tłumaczyć ale chłopak przerwał mi.
-Daj spokój..w końcu opiekujesz się córką Shane'a możesz robić co chcesz..-wzruszył ramionami a ja zdziwiłem się.
-Umm..dobrze, dziękuje -wymamrotałem.
Chłopak podszedł do drugiej gitary wziął ją na kolana siadając na sofie. Przejechał opuszkami palców po pudle gitary.
-Nie grałem..dawno-powiedział lekko się uśmiechając,  jakby gitara miała jakieś wspomnienia. 
-Umm...dlaczego? -spytałem niepewnie a on wzruszył tylko ramionami.
-Zagrajmy razem..-proponuje a moje tęczówki się rozszerzają.
-My?-spytałem z niedowierzaniem.
-A widzisz tu kogoś innego?-zaśmiał się.Wziąłem do rąk gitarę.
-Usiądź-poklepał miejsce obok siebie. Odetchnąłem głęboko i nie pewnie ruszyłem w jego stronę. Co jeśli ma broń? Zabije mnie?Panikowałem w myślach siadając obok niego w bezpiecznej odległości. Spojrzał na mnie i zaśmiał się cicho. 
-Nie zrobię ci krzywdy..-powiedział pewnie-Przecież przyjaźnie się z twoją dziewczyną.
-Laura to nie moja dziewczyna.
-Wybacz nie wiedziałem-powiedział.
-Um..ok usiądę-próbowałem się rozluźnić.
-Pozwól że zaśpiewam pierwszy i sprawię że zmiękną ci kolana - zaśmiał się zaczynając grać nieznaną mi melodie.
 I don't want to play this game no more
I don't wanna play it
I don't want to stay 'round here no more
I don't wanna stay here

Like rain on a Monday morning
Like pain that just keeps on going on

Look at all the hate they keep on showing
I don't want to see that
Look at all the stones they keep on throwing
I don't want to feel that

Like Sun that will keep on burning
I used to be so discerning, oh
 
Słuchałem jego głosu, byłem zaskoczony, kompletnie nie spodziewałem się tak czystego głosu o pięknej barwie. Przysięgam że gdybym zamknął oczy, nie miałabym przed oczami bandziora w glanach i skórze..ze spluwą w kieszeni a uśmiechniętego chłopaka z gitarą. Zacząłem grać i po chwili wybuchnąłem swoim głosem łącząc naszą grę w duet.
 
In my recovery
I’m a soldier at war
I have broken down walls
I defined
I designed
My recovery

In the sound of the sea
In the oceans of me
I defined
I designed
My recovery
 
Ansel kontynuował.
And I can hear the choirs keep on singing
Tell me what they’re saying
And I can hear the phone
It keeps on ringing
I don’t want to answer
I know that I used to listen
And I know I’ve become dismissive
 
Zaśpiewaliśmy jeszcze refren kilka razy wspólnie co wyszło nam niesamowicie. Słysząc drugą zwrotkę piosenki miałem głupie wrażenie, że chciał powiedzieć mi , że nie wybrał swojej drogi i jest tylko zagubiony.... ale to było tylko moje nic nie znaczące zdanie. Prawda?. Nie mogłem uwierzyć że on potrafi tak śpiewać. Tak dobrze i niesamowicie. Spojrzałem na chłopaka niedowierzając. Westchnął tylko podnosząc brwi.
-Stary klapa mi opadła-przybiłem mu piątkę a ten uśmiechnął się.
-Mówiłem że zmiękną ci kolana.
-Mógłbyś dawać czadu razem z moim rodzeństwem-kiedy tylko o nich myślałem zbierały mi się łzy. Tęskniłem za nimi wszystkimi za Ellem i Rydel którzy ciągle chodzili klepiąc się po tyłkach, za Rikerem i jego żartami i za Rockym i Rylandem którzy potrafili kłócić się o ostatni kawałek pizzy nie wiedząc że tata właśnie go pochłonął. Tęskniłem z nimi.. zrozumiałem że rodzina jest najważniejsza i nigdy w życiu nie wymieniłbym ich na nic innego.
-Co się tak zamyśliłeś?-spytał popychając mnie.
-Wspomnienia-westchnąłem poprawiając opadającą na czoło grzywkę...
************************************************************
Hello ;3
Wróciłam z naprawionym internetem końcówka trochę spalona bo już bateria pada :/
Mam nadzieję że jak najwięcej osób przeczyta ten rozdział. (który jak zwykle spaliłam XD)
Proszę zostawcie komentarz. ;)
Posikałam się prawie na rozdziale u Żelko Jadka ♥
Kochana jesteś boska :*
Następny rozdział..nie wiem może środa?
Wcześniej niestety nie dam rady.
Dodawajcie się do obserwowanych taka prośba :)
Zakochałam się w kolejnej zajebistej książce.
,,Zostań Jeśli Kochasz"
Coś pięknego do tego gra w nim moja ukochana Chloe Grace Moretz ♥
Kochany ♥ Do napisania ♥

 
 

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Chuj**owa sprawa :(

Cześć moi kochani ;'(
Wybaczcie za taki tytuł posta ale musiałam.Odzyskałam laptopa ale jak na złość musiał ..dosłownie spierdolić mi się router!!!!!Wiecie nie jestem za bardzo bogata moich rodziców nie stać na jakiś inny internet muszę pójść zarobić na jego naprawę 60 zł. Została jedna kreska baterii więc wysiliłam z siebie jakieś wypociny które totalnie mi nie wyszły i jeszcze na szybkiego ale zasłużyliście na to.Jak tylko naprawią mi router zabieram się za rozdział zaglądajcie tutaj czy się pojawił nie oszukuję was uwierzcie mi jestem totalnie wkurzona. Nie chcę żeby ktoś pomyślał ,,jak nie chce jej się pisać to niech zawiesi" ale to zupełnie ni to!.Szczęście że starczy chociaż na chwilę tej baterii bym mogła dodać ten fragment i notkę. Była już taka sytuacja na moim pierwszym blogu http://ross-and-laura-love-story.blogspot.com/  poszukajcie między rozdziałami błagam uwierzcie mi :/. Zdążyłam nawet założyć kolejnego bloga (nie chciałam po prostu by ktoś zajął mój adres) http://connect-ourstars.blogspot.com/ zajrzyjcie i dodawajcie się do obserwowanych obiecuję wam że kiedy odzyskam internet piszę długi i szczegółowy rozdział kocham was kochani ♥
*Laura*
Dove była zaskoczona moim ,,niezwykłym planem ucieczki". Nie popierała go bo wiedziała, że to się nie uda. Ja jednak byłam dobrej myśli. Tak samo jak Dove twierdził również Ross. Musiałam się poważnie zastanowić nad tym co zrobię. Bałam się a strach po raz setny zaczął odbierać mi zmysły.
-To się nie uda-westchnęła blondynka siadając na podłodze.-Niby jak chcesz to robić?
-Lau pożałujesz że w ogóle próbowałaś uciec- westchnął Ross drapiąc się po głowie.
-Uda się zobaczycie ale potrzebuję pomocy-powiedziałam.-Dove leć po Ansela jest mi potrzebny.- Blondynka dźwignęła się na nogi i opuściła ,,mój pokój". Wymienialiśmy z Rossem kilka nic nie mówiących spojrzeń. Atmosfera między nami była dziwnie napięta. Chłopak bał się spróbować bardziej niż ja. Elgort zjawił się wraz z Cameron po paru minutach. Widziałam zdziwienie w jego oczach. Czego ona ode mnie chce?. Pokazał mu gestem ręki żeby usiadł.
-Nikt nas nie obserwuję?-szepnęłam.
-Raczej nie-odpowiedział brunet uśmiechając się. Kiedy Shane'a i Luke'a nie było w pobliżu był zupełnie innym człowiekiem.
-Potrzebuję twojej pomocy ..wszyscy jej potrzebujemy-zwróciłam się do niego z błaganiem w oczach.
-Co jest?-spytał.
-Mógłbyś załatwiać dla mnie kilka plakatów?-spytałam-Z każdym tygodniem większy.
-No..tak tylko po co?
-Widziałeś ,,Skazani na Shawshank"?.
-Nie..wybacz.
-Ten gdzie mężczyzna zostaje niesłusznie oskarżony o zabójstwo żony.?-spytała Dove.
-Tak..a pamiętasz jak uciekł?-uniosłam jedną brew do góry.
-Czekaj ty chyba nie chcesz...-pokiwałam głową a blondynka się zaśmiała.-Mówię ci jak oni cię złapią to dostaniesz dziesięć kulek w łeb. Podniosłam się i zaczęłam nerwowo krążyć po pokoju spoglądając na wszystkich. Zapadła grobowa cisza.
-To się nie uda-powtórzyła blondynka.
-Co się kurwa nie uda?!-wrzasnął Ansel.
-Widzisz w tym filmie.. koleś w nocy rył dziurę w ścianie młotkiem i uciekł.-powiedziałam wkurzona.
-Ile mu to zajęło?-spytał Ross który od dłuższej chwili się nie odzywał.
-Em...wiesz...
-No ile?-zachęcił mnie Ansel.
-26 lat.
-Wow..do tej pory to was zabiją!-Dove potrząsnęła mną jakby chciała wybić mi to z głowy.
-Mówiłaś że powinnam się uspokoić i się nie przejmować-Spojrzała na mnie z wściekłością w oczach rzucając:
-Dziewczyno pogódź się z tym że dopóki Shane nie znajdzie Olivera nie wyjdziecie z stąd!.
-Ale..
-On myśli że Ross wie gdzie on jest.
-Ale ja nie mam zielonego pojęcia gdzie oni są!-wrzasnął chłopak.-Dlaczego my?
-Nie wiem..-zaczęła.
-Uda się wydostanę was wszystkich z tego horroru!-wrzasnęłam kopiąc w stół.-Ale musicie mi pomóc!-spojrzałam na Rossa siedzącego w kącie ze spuszczoną głową. Wtedy już zupełnie widziałam w nim małego bezbronnego chłopca, który jest w stanie zrobić wszystko aby tylko nie zostać pobitym. Wcześniej był dla mnie bohaterem i chłopakiem którego nic nie jest w stanie zastraszyć. A teraz??..
-Lau...-zaczęła Dove przytulając mnie tyłem. Odepchnęłam ją gwałtownie odwracając się do Rossa.
-Ross pomóż nam wrócić do domu!-krzyknęłam ze łzami w oczach,chłopak nawet nie drgnął-Ross!
-Oni mogą mieć rację-westchnął.
-Myślałam że będziesz wspierał mnie a nie ich..-posłałam mu spojrzenie które samo za siebie mówiło że się zmienił. Stał się tchórzem.-Boże ale byłam głupia myślałam że mogę polegać chociaż na tobie!-zerwałam łańcuszek który założyłam przed jego porwaniem i rzuciłam mu go.-Nie odzywaj się do mnie nigdy więcej.-Wyszłam z tego cholernie okropnego i zimnego pokoju nie zważając na to co mi za to zrobią. Udałam się w wędrówkę długim i cholernie ponurym korytarzem. Może jak znajdę Carrie to uda mi się jakoś z nią.. chociaż wątpię. Pewnie jest tak poturbowana że ledwo żyje.. do tego Ashley. Pamiętacie, kiedy byliście małymi dziećmi i wierzyliście w bajki, marzyliście o tym, jakie będzie wasze życie???.Biała sukienka, książę z bajki, który zaniesie was do zamku na wzgórzu? Leżeliście w nocy w łóżku, zamykaliście oczy i całkowicie niezaprzeczalnie, w to wierzyliście. Święty mikołaj, Zębowa Wróżka, książe z bajki-byli na wyciągnięcie ręki. Ostatecznie dorastacie. Pewnego dnia otwieracie oczy...a bajki znikają. Większość ludzi zamienia je na osoby którym mogą ufać,ale rzecz w tym, że trudno całkowicie zrezygnować z bajek. Prawie każdy nadal chowa w sobie iskierkę nadzieji, że pewnego dnia otworzy oczy i to wszystko stanie się prawdą. Wiara to zabawna rzecz. Pojawia się tak naprawdę wtedy kiedy tego, nie oczekujesz...To tak jakbyś pewnego dnia odkrył że baśn, nie jest baśnią lecz historią opartą na istotnych faktach. Teraz nie ważne dla mnie jest "długo i szczęśliwie" lecz "szczęśliwie". Raz na jakiś czas człowiek potrafi zaskoczyć, raz na jakiś czas potrafi zmienić twoje dotychczasowe życie...i tak właśnie wpłynął na mnie Ross Shor Lynch***. (nawiązanie do mojego starego bloga.tzw już to pisałam).
Do napisania kochani ♥ Zostawcie jakiś komentarz by jakiejś okazji zajrzę czy ktoś skomentował ten post ;'(